Wyprawa po złotą odznakę „Bliza” – Iwona Dominiczak (cz.2)

Pracowite słońce już wstało, jest poniedziałek 10 sierpnia.
Pożegnałam się z moją gospodynią, która bardzo mnie namawiała na dłuższy pobyt, ale już miałam swoje plany i zamierzałam je realizować.
Dosłownie na kilka chwil wpadłam do pałacu Tyszkiewiczów, gdzie ma swoją siedzibę ponoć największe na świecie muzeum bursztynu (gintras).
Z premedytacją wybrałam się tam w dniu zamknięcia muzeów, żeby się nie skusić na zwiedzanie. Prawda jest taka, że trzeba czasami z czegoś zrezygnować. Dowiedziałam się, że bardzo dużo straciłam.

Plan na dziś to Liepaja (Lipawa) na Łotwie oddalona ok. 70 km od Palangi.
Nie mogłam sobie odmówić zajrzenia do nowiutkiej cerkwi pod wezwaniem Iwerskiej Ikony Matki Bożej (2000-2002), w pobliżu której mieszkałam.
Dostałam pozwolenia na zwiedzanie, fotografowanie, zapalenie świecy wotywnej. Na pożegnane dostałam modlitwę, która miała mnie chronić w podróży.
O Łotwie i Łotyszach nie wiedziałam zbyt wiele, wiec takie wsparcie z niebios, bardzo mi się przyda.

Autentycznie nowi parafianie, przyszli zapisać się do cerkwi, jedynym warunkiem uczestnictwa w ceremonii jest nakrycie głowy chustą przez kobiety.
Zbliża się południe, już najwyższy czas ruszać w drogę. Postanowiłam nie zostawać na Łotwie, bo przelicznik jest zabójczy ( litewski lit 1LTL=1,10PLN, a łotewski łat 1LVL=5,46 PLN), ale przebitka.
Mam trochę jedzenia, owoce i picie, zatem nie będzie mi potrzebna łotewska waluta. Wkrótce miałam się przekonać jak bardzo się myliłam.

Garść informacji z netu.
Liepaja może poszczycić się ciekawą historią: założyło ją plemię Kurów zajmujące się rybołówstwem, następnie została przyłączona do Zakonu Krzyżackiego, a w pewnym okresie należała nawet do Polski (pod nazwą Lipawa) – w 1626 roku Zygmunt III Waza potwierdził jej prawa miejskie, a po II rozbiorze miasto było jedynym portem I Rzeczypospolitej. Sytuacja zmieniła się z nadejściem III rozbioru, kiedy to Liepaja została przyłączona do Cesarstwa Rosyjskiego, by później stać się kluczowym portem bałtyckim Rosji (początkowo handlowym, później wojennym).
Senne miasteczko, niewielki ruch, kierując się raczej na wyczucie trafiam w pobliże wyjścia z portu i już kątem oka zauważyłam coś, co przypominało latarnię morską. Jednak zjawa pojawiała się i znikała i nie mogłam określić czy zmierzam ku niej, czy też się oddalam. Jest jedna żelazna zasada, najlepiej udać się na brzeg morza i stamtąd wypatrywać „nawigatora”. Parking znalazłam w pobliżu uroczego parku (Jurmalas parks), nad którym górował wielki monument. Atmosfera tego miejsca od razu przywołała na myśl nasze rodzime Westerplatte.
Pierwsze skojarzenie, że jest to pomnik ku czci poległych żołnierzy II Wojny Światowej, a może rybaków, którzy nie wrócili z połowów. Za chwilę tablica pamiątkowa wszystko mi wyjaśni. Wyjaśniła, pomnik powstał w 1977 r. i jest poświęcony rybakom i marynarzom, którzy zginęli na morzu .

Plaża dość szeroka, czysty piasek i nieliczni plażowicze. Idę brzegiem morza w kierunku ujścia i wypatruję latarni. Okolica nieciekawa, budynki, jakieś szkielety niedokończonych hal, a miedzy tym całym nieładem dyskretnie odsłania swoją „głowę” latarnia.

Obiekt namierzony, teraz tylko trzeba znaleźć takie miejsce, gdzie bez problemu można się do niego zbliżyć.
Sprawdziłam najpierw od strony wejścia do portu, ale tu płot do samego nadbrzeża. Zeszłam z plaży i równolegle przemieszczałam się w głąb lądu. Często traciłam latarnię z oczu za sprawą wysokich budynków, aż dotarłam do miejsca, w którym stacjonowały okręty wojenne. Z daleka wyglądały na obiekty muzealne, wiec pomyślałam, że już jestem w domu, skoro jest muzeum to i do latarni jeden skok.

Okręt PEGNIZT i jego załoga okazali się jak najbardziej współcześni. Ale nie okręty i marynarze byli mi w głowie, a przede mną kolejna przeszkoda, brama i ochrona. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem w kierunku plaży. Na całej trasie same bramy wjazdowe do różnych firm, nie było wyjścia trzeba było zaciągnąć języka.
Plan był prosty, wejdę do każdej napotkanej bramy, aż znajdę tę właściwą.
Bramka nr 1
Robotnicy przechodzący przez bramę wskazali mi dyżurkę i wywołali z niej stróża. Pan był bardzo rozmowny, miał również polskie korzenie, babcia od strony matki była Polką, ale na prośbę mojego wejścia na teren zakładu robił się sztywny ze strachu i odesłał mnie do kolejnego zakładu.
Bramka nr 2
I tu EUREKA!
Nie ma bardziej wymownej wskazówki niż te dwa cudowne wizerunki latarni na bramie. To tu! Żwawo ruszam do dyżurki, wyłuszczam całą historię mojego przybycia, a pan z czarującym uśmiechem oznajmia mi, że takiej możliwości NIE MA!.
Nie pomogły zaklęcia, że jesteśmy braćmi z unii, że przebyłam tysiąc kilometrów, że mamy wolność i demokrację i że ja nie jestem żadnym szpiegiem ani zagrożeniem dla obronności państwa łotewskiego, ect…
Byłam w desperacji, albo padnę mu do nóg i zacznę błagać, albo będę zmuszona go zabić.
Padanie na kolana nie wchodziło w rachubę, bo miałam białe spodnie, a strzelać mogłam tylko okiem.

Bramka nr 3
Tu pojawił się pierwszy promyk nadziei.
Wprawdzie też mnie nie wpuszczono, ale otrzymałam bezcenną informację, że taka szansa jest w bramce nr 4.
Dostałam skrzydeł.
Bramka nr 4
Wartownicy widzieli mnie tu już przed godziną jak ruszałam w stronę plaży i przywitali mnie z uśmiechem, który mówił „i tak do nas wrócisz”. I ziściło się.
Wszystko poszło jak z płatka: miałam wjechać na teren samochodem, miałam pewnie się poruszać jak właściciel prywatnej firmy, których na terenie nie brakowało, nikogo o nic nie pytać.
Obiecałam, że wszystko wykonam „wedle rozkazu”.
Pan wypisał przepustkę i…
Należna opłata za wjazd jeden ŁAT!!!
Jasny gwint, przecież nie wymieniałam waluty, skąd ja teraz wezmę Łata.
Nie było wyjścia zapłacę w euro, ale panowie euro nie przyjęli i życzyli mi miłych wrażeń.
Jechałam przed siebie, choć nie wiedziałam dokąd tak naprawdę zmierzam.
Na szczęście droga po chwili się skończyła i stanęłam na nadbrzeżu.

Wysiadłam z wozu i stanęłam naprzeciwko latarni.
Nie, nie, wcale nie zaczęłam od „achów” i „ochów”. Najpierw podeszłam bardzo blisko do latarni, jak się tylko dało i powiedziałam: „żebyś ty (tu użyłam brzydkiego słowa) kupo złomu wiedziała, ile mnie kosztowało nerwów zobaczenie ciebie, to byś tu tak dumnie nie stała”.

A po chwili już biegałam z aparatem i robiłam dziesiątki zdjęć, niczym fotoreporter na wyborach Miss World.

Oto zapłata za mój wysiłek i determinację.

W tym miejscu zwracam się do szanownej Kapituły odznaki BLIZA, o nadanie mi orderu za ofiarność, odwagę i determinację.
Nie wiem ile czasu tam spędziłam, ale dostatecznie długo, żeby się zaniepokoić powrotem, a nie miałam jeszcze sprecyzowanego planu jak ma wyglądać dalej moja eskapada. Może wrócę do Palangi i przenocuję, a nazajutrz ruszę w powrotną drogę. Były też zakusy na podróż do Estonii, ale dość szybko upadły.
Około godzinki poświeciłam na zwiedzenie miasta i ruszyłam z powrotem na Litwę.
Ponieważ mój powrót do Palangi nastąpił dość wcześnie, postanowiłam jechać dalej, do kolejnego punktu na mojej mapie – Szawle i słynnej Góry Krzyży.
Niesamowite miejsce, które znaczy dla Litwinów tyle, co dla nas np. Jasna Góra. A i tu nie brakuje naszych śladów.

Kolejny przystanek to KIEJDANY. Czytając trylogię (wielokrotnie) nawet mi przez myśl nie przeszło, że może kiedyś będę w miejscu, tak barwnie opisanym przez Sienkiewicza. A jednak !
…”- Mie się wszak takoż wydaje – rzekł stojący obok mały rycerz – żem waćpana jako Kmicica na kwaterze u wojewody Radziwiłła widywał, gdy ten nas w Kiejdanach pacyfikował i w loszku zamykał.”

Ponieważ dość często pojawiają się błędne informacje, jakoby w krypcie spoczywał ojciec Krzysztof i syn Janusz, na własne potrzeby sporządziłam sobie nieco okrojone drzewo genologiczne (kolorem niebieskim zaznaczyłam osoby spoczywające w krypcie).

Aż wierzyć się nie chce, że to wszystko wydarzyło się podczas zaledwie kilku dni pobytu.
Dzięki temu felietonowi mogłam na nowo przeżyć swoją podróż jeszcze raz, przywołać obrazy i bardziej się nimi nasycić, bez pośpiechu i stresu. Ożyły na nowo, nabrały głębi i koloru, połączyły się z pozytywnymi emocjami i zostawiły nostalgię.

Tu mogłabym już zakończyć swoją pisaninę.
Zdobyłam punkt strategiczny Litwy – latarnię w Kłajpedzie oraz Łotwy – latarnię w Liepaji.
Mam już w swojej kolekcji upragnioną złota odznakę BLIZA i jakoś zrobiło mi się markotnie, i co dalej, to już koniec?
Jaki koniec?!
Różne źródła podają, że na świecie jest od 7-8 tysięcy latarń morskich. Gdybym codziennie odwiedziła jedną, zajęło by mi to ok. 20-22 lata. Zważywszy na mój „zaawansowany młody wiek”, przy ostatniej latarni zastała by mnie emerytura, po reformie. Za późno wpadłam na ten pomysł. Gdyby ograniczyć się do najstarszych latarń powyżej stu lat, drugie kryterium – tylko z kamienia lub cegły i tylko na linii mórz i oceanów, może udało by mi się upchnąć to w dziesięciolatce. Nie mam kompleksów na tle wieku, bo w porównaniu do Sir Davida Attenborough (aktywnego podróżnika – 84 lata) jestem jeszcze młoda koza.
Drobna różnica polega na tym : On ma swoje BBC a ja stronę www.tpnmm.pl.

Drukuj stronę

Wyślij wiadomość do administratora




    Skip to content